Z
opowieści PF (czerwiec 2018):
Wojsko
w Elblągu dostawało „tuszonkę” w metalowych puszkach.
Zainteresowałem się tymi puszkami, np. ile czasu trwa, zanim natura
„zje” taką puszkę, jak zmienia się jej materia, jakie taka
puszka przybiera barwy. Bawiłem się tymi puszkami. W nocy do
Galerii często też przychodzili ludzie, ale ich się nie słyszało.
Powiesiłem te puszki na sznurku, mogło być ich 12-15 sztuk,
sznurek miałem na ramieniu i je ciągnąłem, było słychać, jak
wchodzę.
Zacząłem
chodzić też z tymi puszkami do pracy – na odlewnię, do ZAMECHU.
Ludzi doprowadzało to wręcz do białej gorączki. „Kurwa! Po co
to robisz?! Po co ty mi to robisz?! Dlaczego mi to robisz?!” –
padały słowa.
A
ja chciałem się troszeczkę podrażnić...
Ludzie
– idąc do pracy – często byli „skacowani”, a po tych 8
godzinach ciężkiej roboty w hałasie i kurzu, jak wychodzili z
ZAMECHU, to mieli już wszystkiego dosyć. A jak jeszcze się
„nażarli”, to w ogóle chcieli tylko świętego spokoju.
Drażniłem
ich ciągając z sobą te puszki codziennie. Po jakimś czasie
zacząłem mówić – pokazując na moje puszki – że to pies...
Brali mnie za „czubka”. Z czasem jednak zaczęli się „wkręcać”,
na zasadzie: „a niech mu będzie”... Pytali – „Co to za
pies?”. A jak nie pojawiłem się w pracy jednego dnia, to
następnego dopytywali „A dlaczego cię nie było?”. Potem – „A
co to za rasa?” – odpowiadałem: jamnik... I dalej – „Jak ten
jamnik się nazywa?”.
Gerard
mówił: „Uważaj, bo cię kiedyś kopnie...”.
Już
nie pamiętam teraz, jak do tego doszło, ale ostatecznie stanęło
na tym, że to nie „jamnik”, lecz „jamniczka”. I tu kolejna
myśl: „Co to za suka (ta jamniczka), za którą żaden pies nie
biega?”.
I
pomyślałem, by wysmarować puszki golonką, zbiegną się psy i
będą za nimi ganiały.
A
Gerard powiedział: „To musi być cieczka”.
Była
wówczas cała akcja, żeby to właśnie w ten sposób pociągnąć.
Gerard zaangażował weterynarza, który przyniósł specjalny
preparat, na który reagowały psy. I wkrótce było tak, że
zbiegały się psy pod Galerią i czekały, aż moja „jamniczka”
wyjdzie na spacer.
Więc
do ZAMECHU szedłem ciągnąc za sobą hałasujące puszki, do tego
wataha psów, które też się czasem gryzły i ktoś – w tej
sytuacji – wydał polecenie, żeby mnie z tą „jamniczką” nie
wpuszczać na teren zakładu. W takim razie ja na to: „Zostawiam
wam jamniczkę, macie jej raz na godzinę dawać wody”.
Drażniłem
i przekomarzałem się... Mogło to trwać tak nawet z pół roku.
Ludzie zaczęli mnie rozpoznawać – kojarzyli „wariata z
Galerii”, który chodzi z „jamniczką” po Elblągu. Byłem raz
w Domu Kultury, gdzie zaledwie wszedłem do połowy schodów, to już
była interwencja milicji. „A dajcie mu spokój – temu wariatowi
– niech se łazi. To Galernik”.
W
nocy też wracałem z tymi puszkami. Z czasem miałem nawet stałe
psy do tej „suki”.
I
zdarzyła się sytuacja, która od razu zakończyła i smarowanie
puszek, i to ciągnięcie ich na sznurku.
Wracałem
z puszkami w nocy i w okolicach Parku Kajki zatrzymał mnie
milicjant, zwracając się do mnie w ten sposób: „Panie Pawle,
jest Pan wykształconym człowiekiem. Jest późno, noc, ludzie śpią,
Pan zapewne rozumie, że piesek harmider robi...”.
A
ja odpowiedziałem: „Panie sierżancie, byłem pewien, że mnie Pan
zaaresztuje. Gdzie Pan tu widzi psa?! Przecież to są puszki”.
I
to jest opowiadanie o tym, jak głęboko wbita jest ta siekiera,
rzucona przez Gerarda w Elbląg.